Tak jak zwykle szedłem sam przez las. Nie miałem z kim iść. Przyzwyczaiłem się do samotności była u mnie już codziennością. Wmówiłem sobie, że ją lubię, żeby nie odczuwać pustki wewnątrz siebie. Dobrze wiedziałem i ukrywałem to, że potrzebuję czyjejś obecności. Już półtora roku nie rozmawiałem z nikim. Mam wrażenie, że się zmieniłem, ale nie miałem nawet jak to sprawdzić. Odczuwałem w sobie uczucie jakiego nigdy nie czułem było to coś na pozór zła. Popatrzyłem w górę na słońce, które nadzwyczaj jasno prześwitywało przez konary drzew. Poczułem uderzenie i odskoczyłem kawałek w tył. Spojrzałem przed siebie. Stała tam piękna klacz w umaszczeniu jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Zajrzałem w głąb jej pięknych brązowych oczu i poczułem dziwny ścisk w żołądku chyba.. chyba się zakochałem. Potrząsnąłem głową i przybrałem najdumniejszą pozycję jaką mogłem.
- Przepraszam, że na Ciebie wpadłem, zapatrzyłem się na to piękne i jasne słońce, ale nie dorównuje ono twojej urodzie.
(Amber?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz