Obudziłem się pod śniegiem, czułem jak w moje głębokie wciąż krwawiące rany wbija się zimny twardy śnieg. Chciałem zarżeć z bólu, ale nawet na to nie miałem już sił. Domyśliłem się, że musiała na nas spaść jakaś lawina. Słyszałem jak wilki wracają i tym razem nie chcą się poddać kopią i kopią. To już koniec... Tak zakończy się moje życie? Poznałem miłość życia, zmieniłem się diametralnie i umieram? Nie! Wilki wykopały już tak duży dół, że przez śnieg prześwitywało jasne światło księżyca. Spojrzałem na księżyc, zamknąłem oczy, napiłem mięśnie i spróbowałem wstać. Poczułem jak moje rany pieką, moje zmęczone mięśnie odmawiały posłuszeństwa a ja czułem się oszołomiony. Mimo tego wszystkiego wstałem i wyszedłem spod śniegu. Wszystkie wilki skupione były wokół wykopanego przed chwilą ciała Amber. Skoczyłem między nie, wiedziałem, że są małe szanse no to, że przeżyje, ale ważne było, że Amber przeżyje. Kiedy o tym pomyślałem poczułem przypływ ogromnej siły jakiej nigdy dotąd nie czułem. Rany przestały piec jak ognień, mięśnie miałem wypoczęte, a umysł miałem w pełni ocucony. Wilki skakały na mnie, odpierałem atak każdego. Teraz one doznały ran, w większości śmiertelnych. W końcu uciekły, w tym samym momencie poczułem jak "magia" pryska i znów czułem się jak bym umierał. Nie miałem już siły na nic położyłem się a raczej upadłem obok Amber. Wiedziałem jedno: Wilki już nam nie zagrażały.
Amber?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz