piątek, 19 grudnia 2014

Od Mordrake'a i Sabbath'a

~~Perspektywa Mordrake'a~~
Razem z Sabbath'em przyglądaliśmy się naszym właścicielom, staremu McCartney'owi i jego żonie. Byli strasznie smutni. Dziewne. Zazwyczaj promienieli radością i zarażali nią każdego. Mężczyzna w podeszłym wieku zbliżył się do nas, uśmiechnął lekko i poklepał mnie po grzbiecie.
- Eh... - odetchnął głośno, a uśmiech zniknął z jego bladej twarzy. - Chciałbym widzieć czy konie też odczuwają stratę po bliskiej osobie.
Zdziwiony prychnął i przekręciłem lekko łeb. Spojrzałem na karego brata i odparłem:
- O co chodzi?
- Bracie, każdy ma określoną długość swojego żywotu, a naszym rodzicom już limit na życie się wyczerpał. - dodał bez żadnego zająknięcia.
Byłem jednocześnie przestraszony i zdenerwowany. Czy Black miał aż tak gdzieś swoją rodzinę - hehe no orpócz mnie oczywiście - że nie ruszyła go ich śmierć?!
Parę dni później na naszą farmęzawitałą karetka. Z domu McCartney'ów wynieśli ciało, nieżywego już Jack'a, mojego pana. Elizabeth, jego partnerka, nie mogąc sie nami zajmować oddała mnie, brata i resztę koni do schroniska. Nie żywię do niej urazy. Była starszą panią i wiedziałem ze nie była na siłach by sięnami zajmować.

~~Perspektywa Sabbath'a~~
Jakieś pół roku spędzononym w zamknięciu uciekliśmy. Było tam za dużo koni, za dużo hałasu. Chciałem chwilę odetchnąć od nich wszystkich.
Nasz, a właściwie mój, plan był w stu procentach idealny. I tak jak przypuszczałem udało nam się wydostać na wolność. Na dworzu padało niemiłosiernie. Oboje byliśmy przemoczeni, zmarznięci i bez szansy na przeżycie. Jednak zatrzymaliśmy się w pobliskim lesie. Naszym schronieniem była kamienna grota. Ambitnie. Po nocy spędzonej w tym mrocznym miejscu zauważyliśmy klacz. Mordrake, jak to on, bez zawachania podążył za nią, a ja wiedząc, ze ten idiota z pewnością się zgubi ruszyłem za nim. Gniada klacz cały czas szła w jakąś stronę nie wiedząc, że ktoś ją śledzi.
Doprowadziła nas do doliny otoczonej ogromnymi skalistymi górami. Cóż, muszę przyznać, że piękny był to widok. I właśnie wtedy ona spostrzegła nas.
- Kim jesteście? - warknęła próbując przybrać bojową postawę.
- Kim, że jesteśmy? Hmm... chodzi Ci o imię czy raczej nasze pochodzenie? A może o rasę. Proszę, sprecyzuj swoje pytanie. - odparłem dumnie, lecz nie ukazujac zbytnio swych emocji.
- Ja Modrake, a to mój brat Black Sabbath. - dodał, a ja w tej chwili wymierzyłem sobie tzw. face palm'a w myślach. Idiota
- Beatrice - odpowiedziała oschle i tak samo dumnie jak ja poprzednio.
Czułem, że nie jest ani trochę podobna do Mordrake. I nie, nie chodzi mi tu o wygląd. Była zimna, chłodna, bezskrupułów.
- Sama tu jesteś? - mój brat wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Beatrice uniosła jedną brew do góry. Nie miała zamiaru odpowiadać i czułem, że była zirytowana jego nachalnością. Natomiast ja skarciłem go swoim srogim wzrokiem.
- No co? - zapytał jakby nas obu otwierając szerzej oczy.

<Beatrice?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz