Mrugam oczami. Dotarło do mnie. Chodzi mu o partnerstwo.
- Ale sobie moment wybrałeś na pytania. - To chcę powiedzieć, lecz wychodzi dziwny pomruk. Próbuję zebrać słowa i ułożyć je w sensowne zdanie, lecz ludzie nie dają mi na to czasu. Ciężarówka hamuje, a ktoś otwiera tylne "wyjście". Człowiek chwyta mój kantar i wyprowadza na zewnątrz. Wierzgam i staję dęba, lecz na próżno.
Musi mieć wprawę, myślę. Ale na każdego człowieka jest jakiś sposób, na pewno...
Przełykam ślinę i odwracam się, odszukując wzrokiem Crazy'ego.
Nie ma go.
Wpadam w panikę i wykonuję kilka pełnych obrotów. Gdzie on jest?!
- Uspokoić ją! - wrzeszczy stojąca obok mnie wysoka dziewczyna. Czuję, że ktoś wbija mi igłę w szyję. Moje powieki robią się cięższe, aż opadają. Nogi się pode mną uginają, świat zostaje ogarnięty przez czerń.
Budzę się w dziwnym miejscu. Jest późno, księżyc wisi na niebie.
Człowiek otwiera bramę; ciągnie mnie w swoją stronę. Zauważam, że jestem na pastwisku. Wprawia mnie to w jeszcze większą wściekłość. Chętnie wybiłabym wszystkich, którzy znajdują się w zasięgu mojego wzroku.
- Uspokój się, piękna. - rozlega się nieznajomy głos z tyłu. - Tutaj nie jest tak źle, jak się wydaje, ślicznotko. Zawsze mogę ci pomóc. W świetle gwiazd wyglądasz cudownie. - Jest to bułany ogier o przyjaznym spojrzeniu, ale za ostatnie słowo w wypowiedzianym przez niego zdaniu mam ochotę go udusić, chociaż nie mam szczególnego powodu. Zaciskam zęby i rzucam mu spojrzenie, od którego uschłaby roślina, lecz mimo to nie zmienia wyrazu "twarzy".
- Dave, przymknij się z łaski swojej. Ona jest bardzo przerażona, a twój jakże błyskotliwy podryw raczej nie zrobi na niej wrażenia. - odzywa się kara klacz. Jej rażące podobieństwo do Crazy'ego sprawia, że gdyby się nie odzywała, rzeczywiście uznałabym, że to on.
Ogier nazwany Dave'm popycha klacz, a ona się śmieje. Po chwili Kara (tak nazwałam ją w myślach) zwraca się do mnie:
- Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale najmocniej przepraszam za tego idiotę.
Dave szturcha ją mocniej, na co ona unosi "brew".
- No co? Jesteś idiotą. Taki twój urok, Dave. - przechyla łeb w prawą stronę, po czym ponownie zerka na mnie. - Mam na imię Marlene. - Jej serdeczny uśmiech przekształca się w złośliwy, gdy przerzuca swój wzrok na bułanego ogiera.
Uśmiecham się pod nosem widząc tę scenę. Po chwili przypominam sobie o Crazy'm.
- Marlene... - zaczynam, ale uświadamiam sobie, że nie umiem prosić o pomoc. Mimo to nowo poznana klacz odwraca się do mnie, ignorując głupie uśmieszki Dave'a. - Widziałaś może karego ogiera, trochę podobobnego do ciebie, z wyglądu oczywiście. Ma na imię Crazy Dream.
- Niestety, nie widziałam. - zwiesza głowę. - Trudno tutaj kogokolwiek znaleźć. Jest nas sporo.
- A gdzie jesteśmy? - głos mi się załamuje.
- Sama nie wiem. - przyznaje. - Wywieźli nas tu. Spędzam czas z Dave'm, bo wiem, że lepiej skupić się na czymś innym niż myśleniem o śmierci. Nas też kiedyś tu złapali. Byłam przerażona, ale jako iż mnie i tego tutaj schwytano w tym samym dniu, szybko sie poznaliśmy.
- Jesteście parą? - wypalam. Natychmiast żałuję, że nie ugryzłam się w język.
Łobuzerski uśmiech. Zdawkowy śmiech. Takiej reakcji ze strony Marlene się nie spodziewałam.
- Nie. - odpowiada. - Jesteśmy tu dosyć długo. On twierdzi, że wiemy o sobie już zbyt wiele. Zgadzam się z nim. Dave jest raczej ogierem, którego kocham, ale nie umiałabym się w nim zakochać. To różnica, prawda?
Odruchowo kiwam głową. Myślę o n i m. Marlene ma rację. Kocham go, ale czy jestem w nim zakochana?
Nagle go zauważam. Crazy rozgląda się w przeróżne strony. To on.
- Crazy. - szepczę.
- Kto? - dziwi się Marlene. Nie mam czasu, aby tłumaczyć jej o kogo chodzi. Puszczam się galopem w stronę ogiera i przytulam go na powitanie.
- Tak. Chcę zostać miłością twojego życia. Kocham cię, Crazy. - mój głos jest cichy, słyszymy go tylko ja i on.
Crazy otwiera pysk, aby coś powiedzieć, ale rezygnuje z tego. Uśmiecha się do mnie. Unoszę głowę wyżej, aby go pocałować.
- Ej, siostra, nie pora na takie rzeczy! - słyszę krzyk. To Ivan stoi kilka metrów dalej. Mam ochotę go za to udusić.
- Skąd się tu wziąłeś? - mamroczę, gdy mój brat pojawia się obok.
- Chciałem zadać ci to samo pytanie.
- Uprowadzili nas. - mruczę i staję jeszcze bliżej Czarnego.
- A to... - Instynkt każe mi powstrzymać jego krzyk. - Nie martw się, zaraz was odbijemy.
To wszystko wydaje mi się takie nierealistyczne, że wybucham śmiechem. Lepsze to niż płacz na oczach tylu koni. Dochodzi do niezręcznej sytuacji, kiedy jest poważnie, a ja zachowuję się jak wariatka. Nagle poważnieję.
- To nie jest możliwe. To się nie dzieje naprawdę. - mówię. - To znowu jakiś wyjątkowo głupi sen.
Ponownie zamykam oczy. Nie chcę widzieć miny Ivana, Crazy'ego i całej reszty. Pozwalam sobie upaść na ziemię.
Otwieram jedno oko, a następnie drugie. Natychmiast wstaję i rozglądam się z przerażeniem. Znajduję się w jakimś boksie. Uderzam przednimi kopytami o ziemię i zaczynam krążyć dookoła.
Do moich uszu docierają dźwięki. Rejestruję rozmowę.
- Ponoć złapałeś jakąś klacz, zgadza się? - To ta sama dziewczyna, która darła się, zanim odpłynęłam. Jestem wystraszona, jednakże mimo to nadstawiam uszy zaciekawiona.
- Tak. - Tym razem jest to głos mężczyzny. - Jest to gniada i wysoka quarter horse. Spodoba ci się. - Nie widzę jego twarzy, ale po tonie głosu wnioskuję, że się uśmiecha. Wtedu ich zauważam. Brunetka idzie obok kogoś innego, kogo chyba kojarzę. Tak. To ten sam człowiek, który złapał mnie i Crazy'ego. Odwracam się i udaję, że nigdy nie patrzyłam w tamtą stronę.
- Nieźle. - Nieznajoma gwiżdże z podziwem. - Skąd ją masz?
- Złapałem razem z Isabelle. - odpowiada. - Piękna, prawda?
- Jack! - krzyczy oburzona. - Nie taka była umowa! Miałeś kupić klacz i ogiera z hodowli, o której ci mówiłam, a nie porywać konie!
- Spokojnie, Lorraine. Tą też damy radę oswoić. - uśmiechna się i sięga ręką w moją stronę, aby mnie pogłaskać. Gryzę go. Krzywi się, ale tylko na chwilę. - Z czasem.
Lorraine nie odpowiada. Otwiera "bramę" boksu i przypina linę do mojego kantara. Szarpię głową i cofam się do tyłu. Wzdycha i ciągnie mocniej. Niechętnie idę za nią.
- Ujeżdżanie zaczniemy jutro. Dziś musi oswoić się z tym miejscem. - stwierdza.
Wypuszcza mnie na pastwisko, jak w moim śnie. Walę głową w płot, aby sprawdzić, czy się obudzę. Nic z tego. Tym razem to rzeczywistość. Z mojego oka wypływa łza.
- Tris! Tris, żyjesz? - Głos Crazy Dreama. Nie patrząc na nikogo, biegnę za nim. Gdy tylko widzę, że jest przede mną, chcę odpowiedzieć na pytanie, które zadał mi, kiedy byliśmy w ciężarówce. - Chodźmy w inne miejsce. - mówi cicho. Posłusznie ruszam za nim.
Pastwisko jest duże. Otaczają nas inne konie, ale nie zagadują. Przełykam ślinę i idę bliżej ogiera. Z nim czuję się bezpieczna. Pragnę mu odpowiedzieć, lecz głos więźnie mi w gardle.
A niedługo może być już za późno...
- Crazy... - szepczę mu do ucha tak cicho, że poza nami nikt tego nie słyszy. - Może i nie znamy się długo, ale... Kocham cię. Tak, chcę zostać miłością twojego życia...
Mój głos jest tak cichy, że nie mam pewności, czy go usłyszał. Wiem jedno - jestem przekonana, że dobrze zrobiłam. Chyba. Mam nadzieję...
Crazy? <3