niedziela, 4 stycznia 2015

Od Altarii

Śnieg mienił się niczym perły w promieniach słońca, w powietrzu dawało się ujrzeć mikroskopijne cząsteczki kurzu.
Zielona aleja nie była zielona, lecz biała. Mijałam drzewa, myśląc o mojej rodzinie. Z jednej strony bardzo chciałam ich odnaleźć, natomiast z drugiej nawet nie wiedziałam czy żyją, a jeśli tak, to gdzie mieszkają. Czy w ogóle są razem i się nie rozdzielili. Trudno było mi zebrać to wszystko w całość, tak, żeby miało ręce i nogi.
Poczułam przeszywający ból. Osunęłam się na ziemię, jak postrzelona przez ludzki pistolet.
***
Powoli otworzyłam oczy. Znajdowałam się w białym, małym pomieszczeniu. Wypełniał je okropny zapach, coś przeraźliwie cuchnęło. Podłoże wyłożone było suchą trawą. Nie było tam nieba, ani roślin. Przeraziłam się. Ale zaraz? Gdzie jest stado? Jeśli coś im się stało?
Było mi niedobrze, myślałam, że zaraz zwymiotuję. Rozglądając się, kątem oka zauważyłam, że w mój zad wbita jest strzała, na której czubku były umieszczone czerwone pióra. 'Ludzie.' - przeszło mi przez myśl.
Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ja właściwie, nie mam na świecie nikogo? Rodzinę 'straciłam', ale przyjaciele? Axel, mój były partner. Było nam tak cudownie, rozmawialiśmy, mieliśmy wspólne przygody. Całe noce śmialiśmy się, opowiadając sobie różne historie. Mięliśmy wspólne plany, chcieliśmy założyć własne stado i mieć źrebięta. Gdzie to wszystko?
Zawsze rozmowa była dla mnie ogromną przyjemnością (której ostatnio zażywałam dość rzadko), a teraz.... Doszło do mnie jak bardzo kogoś potrzebowałam. Kogoś, na kim mogłabym się oprzeć, być z nim na zawsze. Chciałabym mieć przyjaciół.
Nagle jakiś mężczyzna otworzył drzwi. Był niechudy i miał na sobie niebiesko - czerwoną koszulę w kratę, czarne, szerokie spodnie oraz granatowy bezrękawnik. Podszedł do mnie, a ja przycisnęłam się do szorstkiej ściany.
- Spokojnie malutka... - szepnął, wyciągając dłoń. - Nie oddam cię temu szaleńcowi... - dotknął moich chrapów i zaczął gładzić sierść. Było to bardzo przyjemne.
Usłyszałam pukanie.
- Otwieraj, Dawson! - krzyczał jakiś mężczyzna.
Facet w bezrękawniku wybiegł z pomieszczenia i nagle... jakby ruszyliśmy. Skojarzyłam, że mogę być w furgonetce do przewozu koni, o której opowiadała mi babcia.
Jechał z zawrotną prędkością, chyba przed kimś uciekał. Wydał z siebie dziwny dźwięk i...
***
Po raz kolejny się obudziłam, tym razem nic nie pamiętając. Bardzo bolała mnie szyja. Zdziwiło mnie to, że byłam już w samochodzie, ale obok niego. Zauważyłam krew. Była wszędzie.
Zbocze było wielkie, spoczywały na nim wielkie głazy oraz małe, ostre kamienie. Ruszyłam resztkami sił w stronę kabiny kierowcy. Człowiek miał zmasakrowaną twarz i głowę. Instynkt podpowiadał mi, żebym uciekła. Tak też zrobiłam.
Biegłam wycieńczona przed siebie, czułam jak po pysku spływają mi gorące łzy. Tak załamana byłam tylko raz w życia, gdy musiałam uciec, a moja rodzina...
- Tu jesteś! - zza zakrętu wybiegł mężczyzna.
Byłam jak sparaliżowana. I chciałam taka być. Miałam gdzieś, co się ze mną stanie. 'Moje życie jest do czterech liter. Nie ma sensu o nie walczyć' - myślałam.
Zarzucili na mnie siatkę. Poddałam się, tak po prostu.
***
Byłam w klatce, obok innych zwierząt. Wstrzykiwali nam różne preparaty, byliśmy królikami doświadczalnymi.
- Aria, jak ucho? - zapytała biała mysz, Bianka.
- Nadal na nie słyszę, po ostatnim proszku.
- Roger już w ogóle nie kontaktuje. - Powiedziała swoim piskliwym głosem. - Ile masz lat? - zwróciła się do owego szczura.
- Dwudziestomilionowy jestem! - odpowiedział radośnie.
- Widzisz...?
Nic nie powiedziałam. Zaraz przyjdzie profesorek z białą czuprynką i znowu nam coś będzie wstrzykiwał. Nie było sensu. Nagle do laboratorium weszła kobieta o zielonych oczach. Otworzyła nasze klatki.
- Jesteście wolni!
Wybiegłam oszołomiona. Od kilku miesięcy mogłam po raz pierwszy wziąć oddech świeżym powietrzem.
Ożyłam no nowo. Zyskałam chęć do życia, nową szansę. Musiałam...
***
- Altaria, wstawaj! - wrzeszczała Melodia.
- Nie. Widziałam myszy wielkości psów, psy wielkości koni, to nie mów, że nie dam rady uciec!
- Aria, to był tylko sen. - Zaśmiała się klacz.
- Muszę zgasić!
- Ale co musisz zgasić?
- Pożar!
Obudziłam się. Zobaczyłam zrywającą boki ze śmiechu Tris i Shire.
- Melodia mówiła, że bredziła przez sen.
Super. Wieść o moich snach rozniesie się po całym stadzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz